Więcej niż romans – refleksje nad twórczością Zdzisławy Gigling
Moją wypowiedź zacznę dość osobiście – od „ja”, czego nie powinno się robić. Chcę odsłonić własne błędy myślenia, które popełniłam, słysząc, że pan Henryk zamierza wydać nie dość, że jedną książkę, wpisującą się w nurt literatury kobiecej, to jeszcze całą serię.
Literaturę kobiecą znam jakby na dwóch płaszczyznach. Pierwsza to moje młodzieńcze lektury. Kiedy człowiek wkraczał w wiek dorosłości, przeżywał pierwsze miłości, a co za tym idzie, pierwsze zawody miłosne, sięgał po tę literaturę, bo liczył, że znajdzie tam odbicie własnych uczuć.
Druga płaszczyzna jest znacznie poważniejsza. Stanowi ją moje doświadczenie jako redaktora-korektora. Gdy dziesiąty czy jedenasty raz na skrzynkę mejlową wpływa wiadomość: „Prosimy o zredagowanie tekstu z gatunku tzw. «literatury kobiecej»”, to człowiek myśli sobie: „Aha, wiem, o czym to będzie”. W zasadzie zmieniają się tylko imiona, zostają te same schematy fabularne. On piękny, przystojny i z kwadratową szczęką, ona jeszcze piękniejsza. Wszyscy zamożni, pewni siebie, świadomi swoich celów. Nagle ta mocna para spotyka się, spada miłość, jak grom z jasnego nieba, i zaczyna iskrzyć. Te wszystkie perypetie, które się zdarzają obok, małe dramaty, hektolitry wylanych łez. Wszystko to się rozwiązuje, kiedy oboje mówią sobie: „Kocham cię”. I kończy się pięknie, bajkowo... i nieżyciowo.
Proszę sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam motto do jednej z książek pani Zdzisławy: „Jestem wdzięczna Bogu Wszechmogącemu, który przygotował dla mnie literacką drogę. Ukierunkował mnie, abym nią podążała oraz pobłogosławił moje pragnienia. Dziękuję Boskiej mocy za to, co właśnie robię”. I drugi fragment: „Uwierz w siłę twoich marzeń. Bóg jest szlachetny. Nie włożył w twoje serce pragnień, których nie można spełnić”. Moje całe wyobrażenie na temat literatury kobiecej, czytanej przez panie w moim wieku, znudzone życiem, codziennym gotowaniem obiadu i mężem, który leży na kanapie i zamiast patrzeć w nasze oczy, woli spojrzeć w talerz z jedzeniem… Te wszystkie moje wyobrażenia po prostu legły w tym momencie w gruzach.
Literatura zakorzeniona w wartościach
Z pełną świadomością i pełnym poczuciem odpowiedzialności po prostu polecam książki pani Zdzisławy. To nie jest typowa, znana literatura kobieca, jak chociażby w wykonaniu poczytnej Nory Roberts, która pisała swoich książek na pęczki. To jest literatura, która, owszem, dotyka wątków romansowych, ale idzie w kierunku literatury obyczajowej. Porusza cały szereg problemów, z którymi spotykamy się na co dzień.
Jaka jest problematyka powieści pani Zdzisławy? Po pierwsze wartości fundamentalne. Jedną z nich jest rodzina. Zupełnym przypadkiem przeczytałam takie zdanie (nawet nie pamiętam czyje): „Rodzina to jest największy wynalazek, na jaki zdobyła się ludzkość”. Czytając te książki, wiem, że te słowa do nich pasują. Pani Zdzisława, pisząca z perspektywy człowieka, który już przeżył swoje, widzi tę wartość rodziny i staje w jej obronie.
Drugi poruszany ważny obszar tematyczny to najmłodsze pokolenie, czyli dzieci. Tu też mamy bardzo silny głos, taki apel, który pojawia się między wersami. Nie wychodzi on na pierwszy plan, ale jest bardzo wyraźny. Czyli po pierwsze wychowujmy, po drugie nie krzywdźmy, po trzecie uczmy.
Kolejna kwestia to są zakusy, które czyhają i na dzieci, i na rodzinę. Problemy, z którymi każdy z nas się zmierzył, czyli coraz bardziej powszechne uzależnienia. Tutaj jest to uzależnienie od alkoholu, które niszczy nie tylko osobę bezpośrednio dotkniętą tym nałogiem, ale wszystkich wokół.
Następna rzecz to nasza skłonność do wikłania się w toksyczne relacje. Teraz często słyszymy o związkach narcyzów. Chyba w ogóle to zjawisko, kiedy każdy ciągnie w swoją stronę narasta dziś w społeczeństwie. Tu mamy odsłonięty cały mechanizm toksycznych związków, które jedną osobę zjadają, a drugą budują kosztem tej pierwszej i utwierdzają w błędnym rozumieniu miłości.
Miłość nie tylko od święta
Nie jest trudno wskazać te problemy. My je tak naprawdę widzimy, ale trzeba też podać ich rozwiązanie. W powieściach pani Zdzisławy te recepty się pojawiają. Znajdujemy tam konkretne wskazówki, co robić, aby rodzina trwała. Nie jesteśmy osobnymi światami. To nie jest tak, że jestem ja, jesteś ty i spotykamy się od czasu do czasu na niedzielnym obiedzie albo w trakcie świąt. Autorka pokazuje nam, że fundamentem rodziny jest ciągłość, jest codzienność. To, że znajdujemy dla siebie czas, że nie szkoda nam go na siebie nawzajem.
Drugie rozwiązanie to edukowanie dzieci, czuwanie nad nimi. My nie mamy dzieci przechowywać, tylko wychowywać. Ta wskazówka jest w książkach pani Zdzisławy bardzo wyraźna. W swoich powieściach nie propaguje ona modelu wychowania „pod kloszem” – dzieci czasami doświadczają tam trudnych sytuacji. Pozwolę sobie w tym miejscu na osobistą historię. Kiedy uczyłam w szkole, pewna dziewczyna przyszła na koło teatralne, które prowadziłam. Próbowaliśmy się poznawać i zadałam jej pytanie: „Jak ty się widzisz za dziesięć lat”? I kiedy usłyszałam odpowiedź, to mnie, mówiąc kolokwialnie, po prostu zatkało. Ponieważ ta nastolatka odpowiedziała: „Widzę się jako spełniona kobieta, jako bizneswoman, jako świetna matka i świetna kochanka”. A ja powiedziałam: „Oj, ja w tym wieku miałam trochę inne marzenia”. Pamiętam, że poszłam do pokoju nauczycielskiego i tam rozmawiałam z bardziej doświadczoną nauczycielką. Powiedziała do mnie: „Kiedy ta osoba się skonfrontuje z życiem, okaże się, że wcale nie jest taka „naj”. Wcale nie będzie najlepszą matką, bo non stop będzie się zastanawiać, dlaczego jej nie wychodzi. Wcale nie będzie najlepszą żoną, bo będzie mała swoje słabości. Wcale nie będzie świetną bizneswoman, bo w tej pracy każdego dnia będzie musiała się mierzyć z kolejnymi wyzwaniami. Osoba, która ma takie wymagania, w momencie dramatu się rozsypie”. Pani Zdzisława mówi: wychowujmy dzieci mądrze. Oczywiście, w atmosferze bezpieczeństwa i wartości, ale też nie odsuwajmy od nich wszystkich problemów. Te problemy muszą się pojawić już w dziecięcym życiu. I to jest kolejna recepta.
Zwyczajni bohaterowie, prawdziwe wartości
Następna to przedstawianie pozytywnych wzorców. Bohaterowie ukazani w tych książkach nie są papierowi. To nie chodzące szablony, jak trochę prześmiewczo mówię o postaciach w literaturze kobiecej. Nie – oni mają swoje słabości i tym słabościom ulegają. Jeżeli tracę kogoś bliskiego, jest naturalne, że rozpaczam. Jest naturalne, że potrzebuję czasu, żeby z tej rozpaczy wyjść. Jest naturalne, że czuję się osłabiona, że wymagam pomocy drugiego człowieka. Nie jestem tytanem. Właśnie tacy bohaterowie, prawdziwi, są obecni w powieściach pani Zdzisławy. Może to być na przykład wielka pani mecenas, który robi karierę prawniczą, a w soboty przygotowuje rodzinne obiady. To właśnie fenomen, że tu jest złoty środek; odpowiedź na pytanie, jak pogodzić nasze prywatne interesy z tą wartością nadrzędną, jaką jest rodzina.
Kolejna wartość, która przebija przez te powieści, była widoczna w motcie. Jest to Bóg. My nie jesteśmy na górze, nie jesteśmy panami naszego życia. Istnieje Bóg, o którym niestety przypominamy sobie często wtedy, kiedy dotyka nas jakaś tragedia. Ale dzięki Niemu na tej tragedii się u nas nie kończy, bo będziemy potrafili z niej wyjść. To cudowne, że pani Zdzisława pisze o Bogu, że się tego nie wstydzi. Mimo że to jest takie „niemodne”. Mimo że to nie są te wzory, które do nas płyną z Zachodu i głoszą, że człowiek stoi w centrum Wszechświata. Właśnie nie: w tych książkach hierarchia wartości jest bardzo uporządkowana.
Kolejną wartością jest dom. I to nie taki z pierwszych stron magazynów ani z seriali lub programów telewizyjnych, gdzie jakaś ekipa remontuje nam superwnętrze. Nie, to jest dom zbudowany przez człowieka, jego wysiłkiem, dom, do którego wracamy po pracy i nie widzimy szpitalnie sterylnych ścian, tylko słyszymy śmiech dzieci. I dobrze, żeby był to śmiech, czasami będzie to płacz, ale taka jest rzeczywistość. To dom, który pachnie – obiadem, kawą… To normalny dom, w którym chcielibyśmy po prostu funkcjonować.
Następna wartość to przeszłość. I nie bójmy się jej. Myślę, że mamy już za sobą te nurty, które się odcinały od przeszłości. Chyba nie da się bez niej niczego budować. Scena, która mnie poraziła i którą pamiętam także ze względów osobistych, to marzenie jednej z bohaterek: chciałaby się położyć na kolanach babci. Nie supergwiazdora, nie gwiazdy popu… Nie, na kolanach babci. Bo właśnie na tych kolanach jest to, czego ona potrzebuje, czyli zrozumienie, ciepło, łagodność, a może po prostu sam fakt, że babcia jej wysłuchała i nie oceniała. Chciałabym wyrazić wielką wdzięczność wobec autorki za ten ukłon w stronę przeszłości, w stronę pokoleń, dzięki którym my jesteśmy tacy, a nie inni.
Jeszcze pewna zabawna historia, która też mnie zaskoczyła, czyli kwestia krawiectwa. Jedna z bohaterek jest gosposią w domu i zajmuje się opieką nad dziećmi. I cóż ona tym dzieciom proponuje? Otóż z jedną z dziewczynek zaczęły szyć ubrania. Tak sobie myślę o swoich dzieciach: „Pewnie dałabym im telefon”. A tutaj mamy krawiectwo. Matka nie zabiera tych dziewczynek do jakiejś galerii handlowej i nie mówi: „To chodź, kupimy supersukienkę”. Nie, po prostu ją uszyjemy. W ten sposób pojawia się kolejna wartość, czyli szacunek do pracy. Praca nie jest tylko źródłem zarobku, ale też ważnym składnikiem życia społecznego. Sprawia, że jesteśmy potrzebni, że nasz wysiłek nie jest daremny, chociaż (i tutaj też wielki ukłon w stronę autorki), ta praca jest różna. Czasami przynosi ogromny dochód, a czasami pozwala tylko na wyżycie od pierwszego do ostatniego. I to wcale nie jest tak (tu ujawnia się obserwacyjne oko pisarki), że godzimy się na tę pracę za najniższe wynagrodzenie, ale po prostu czasami życie nas do tego zmusza i nie mamy wyjścia.
Miłość to coś więcej niż uniesienia
To tylko wyimki z książek pani Zdzisławy, ale kiedy na nie spojrzymy, dostrzeżemy, że wątek miłosny jest zaledwie pretekstem do mówienia o rzeczach zdecydowanie ważniejszych. O miłości, ale takiej prawdziwej, rozumianej nie jako seria uniesień, tylko codziennej. O miłości, która opiera się na zrozumieniu, a przede wszystkim na pracy. Tutaj kolejny wątek osobisty. Pamiętam, że ksiądz, który udzielał mi ślubu, już pod koniec powiedział nam: „Życzę wam takiej miłości, nie jak dzisiaj, bo ten związek by nie przetrwał, tylko każdego dnia mocniejszej”. Wydaje się, że Pan Jezus swoim przykładem pokazuje, że miłość to nie patrzenie się sobie w oczy, trzymanie się za rękę i chodzenie na spacery… Nie, miłość jest codziennością. Kiedy ty musisz się zająć dziećmi albo ja muszę się zająć dziećmi. Kiedy jesteśmy zmęczeni, a mimo to potrafimy sobie okazać ciepło… Pani Zdzisława pokazuje nam właśnie taką miłość.
Druga rzecz to nadzieja. Jest ona bardzo wyraźna, bo bohaterowie doznają prawdziwych dramatów. Ale są to dramaty nam bliskie – ktoś umiera, ktoś odchodzi. Pisarka pokazuje, że mimo rozpaczy i poczucia, że to koniec, nadzieja jest niezbędna, bo mamy dla kogo żyć. Nasz świat się nie kończy, obok jest mnóstwo osób, dla których nasze życie jest po prostu ważne. Kolejną kwestią jest szukanie balansu. Praca i pieniądze nie są najważniejsze, chociaż też istotne, ale trzeba wszystko wypośrodkować.
Proszę do tych książek sięgnąć i zobaczyć, jak wiele jest w nich wrażliwości. Bardzo dziękuję pani Zdzisławie, że się na nas otworzyła, że do tego swojego pięknego, delikatnego świata zechciała nas Pani wpuścić. Życzę Państwu miłej lektury, a Pani Zdzisławie sił do dalszej pracy.
Magdalena Czarnecka
Redaktor naczelna Wydawnictwa JUT