Opieka z góry

            Dziś, jako dorosła osoba, wiem, że chyba od zawsze miałam ochronę z Góry. Doświadczam bowiem czegoś, co można nazwać Boskim prowadzeniem – i nie chodzi tu jedynie o jednego Anioła Stróża, lecz raczej całą armię Aniołów. Jak inaczej wytłumaczyć sytuację, gdy z kaflowego pieca zaczął ulatniać się tlenek węgla, moje młodsze rodzeństwo już spało, a ja, półprzytomna jakimś cudem, nie własnymi siłami, zostałam „wypchnięta” na zewnątrz domu. Upadłam na hałdy śniegu, dzięki czemu zauważyli mnie dobrzy ludzie i uratowali życie naszej trójce.

            Innym razem, gdy z grupą dzieci kąpaliśmy się w Narwi, nagle pękła dętka ze starej opony, służąca nam jako pomoc do pływania. W jednej chwili wszyscy zaczęliśmy tonąć. I znów czujne oko Aniołów sprowadziło pomoc. Dzięki interwencji dobrych ludzi zostaliśmy wyciągnięci na brzeg. Po tamtym wydarzeniu już nigdy nie weszłam do wody i nie nauczyłam się pływać.

            Z nie mniejszym lękiem wspominam wypadek, kiedy moim fiatem 126p wjechałam „pod tramwaj”. Tak to wyglądało, maleńki samochodzik zdawał się zmiażdżony przez wielki pojazd. Wówczas znalazłam się już w słynnym tunelu, o którym wspomina wielu ludzi – tym, który prowadzi do lepszego świata. Usiłowałam dotrzeć do światła bijącego z jego końca, ale nie było mi to dane. Po powrocie na ziemię, właściwie do dziś, noszę w sercu nieopisaną tęsknotę za tym Światłem. Jasność, ciepło, dobro i miłość, które od Niego biły, nie pozwalają o Nim zapomnieć. Jeśli tak wygląda przejście na drugą stronę życia – zapewniam, nie ma się czego bać.

Podróże bliskie i dalekie

            Z czasem nadeszły jednak lepsze dni. Razem z mężem odbywaliśmy liczne podróże – bliższe, po Europie, i dalsze, za ocean. Zwiedziliśmy Francję, Hiszpanię, Portugalię, Włochy, Niemcy, Austrię, Holandię, Czechy, Węgry, kraje bałtyckie i Skandynawię, a także wybrzeża północnej Afryki. Każde z tych miejsc wywarło na mnie ogromne wrażenie. Szczególnym doświadczeniem była też wizyta w Nowym Jorku, tuż po zamachach 11 września 2001 roku. Patrząc na ruiny bliźniaczych wież, było się nad czym zadumać. Zobaczyliśmy także Empire State Building, teatry na Broadwayu, Brooklyn i Central Park – oazę zieleni pośród metropolii.
            Nasza najdłuższa podróż...  
            Trwała trzy tygodnie i prowadziła przez Ocean Atlantycki do Brazylii. To tam czekały na nas niezapomniane chwile: rajska plaża Copacabana, królestwo samby i karnawału, majestatyczna Góra Cukru oraz monumentalna postać Chrystusa Odkupiciela. Tu aż chciałoby się przywołać znane powiedzenie: tego, co zobaczyłam, nikt mi już nie odbierze.

Twórcza codzienność

            Moje pasje skupiają się przede wszystkim wokół domu. Nigdy, a może prawie nigdy, nie jestem zadowolona z jego wyglądu. Z uporem maniaka przestawiam meble, maluję ściany, tapetuję – wszystko własnoręcznie. Początkowo cieszę się z efektu, ale po kilku tygodniach, po rozmowach z moimi przyjaciółkami, dyplomowanymi projektantkami wnętrz – Magdaleną Kornak-Kowalkowską i Dorotą Brodzik – zaczynam od nowa. To one nieraz ratują sytuację, poprawiając moje niedoskonałości. Dzięki nim wnętrza odzyskują styl i charakter, choć zawsze zastanawiam się: na jak długo? Mój mąż żartował, że przez te wszystkie remonty i zmiany najpierw posiwiał, a potem stracił włosy. Ale czy mężczyźnie można wierzyć?

            W ogrodzie mam już mniej do powiedzenia. To królestwo mojego męża – ogrodnika hobbysty. Ja mogę co najwyżej posadzić kwiaty w donicach i skrzynkach, a ona i tak natychmiast znajdują się w innym, „bardziej odpowiednim” miejscu.

Pierwsze literackie kroki

            Moja literacka przygoda zaczęła się, tak jak u wielu małych dziewczynek, od pamiętnika. Nie znałam zasad gramatyki, popełniałam błędy, ale chęć pisania była silniejsza niż wstyd. Zasiadałam pod drzewem, które było moim powiernikiem, i czytałam mu swoje zapiski. W szumie liści słyszałam zachętę: „Pisz, maleńka, pisz i nie przejmuj się błędami”. Nie wiedziałam wówczas, że moja pierwsza książka zostanie wyróżniona w konkursie literackim i że właśnie tak rozpocznie się moja literacka droga.

            W podstawówce pisałam wypracowania dla koleżanek, w liceum – listy miłosne, w których wyznawałam uczucia w imieniu nieśmiałych panienek. Z czasem jednak przyszedł moment powagi i zaczęłam pisać prawdziwe powieści. Moja polonistka, wręczając mi świadectwo maturalne, powiedziała: „Pamiętaj, nie zmarnuj tej iskry Bożej”. Do dziś noszę w sercu te prorocze słowa. Największą moją miłością stało się pisanie – miłością dojrzałą, bezinteresowną, taką, która nie zawodzi i niczego nie żąda w zamian.            

            Moja pierwsza książka, „Zapach bzu i maciejki”, powstała po śmierci mojej mamy w 2009 roku. Początkowo był to pamiętnik odłożony do szuflady. Los sprawił jednak, że trafił do rąk znajomych polonistek, które zgłosiły go do konkursu literackiego. Spośród setek prac wyłoniono dziesięć – i znalazłam się w tym gronie. To wydarzenie dodało mi odwagi i zachęciło do dalszego pisania. Tak powstały kolejne powieści: „Księżyc nad jeziorem”, „Tajemnica starego kufra” oraz „Dwadzieścia pięć lat później”. Choć są to utwory fikcyjne, powstały z pasji, fantazji i miłości do słowa.

            Tak rozpoczęła się moja przygoda z literaturą – przygoda, która trwa do dziś i daje mi szczęście, jakiego nie sposób opisać.

Dzieło z natchnienia Maryi

            Przez pewien czas nie tworzyłam własnych tekstów literackich – był to okres mojego twórczego milczenia, które jednak miało głęboki sens. W latach 2023-2025 współpracowałam z Wydawnictwem JUT przy wyjątkowym projekcie – opracowaniu czterotomowego działa autorstwa Wacława Pokrzywnickiego.

            Jesienią 2023 roku zrodziła się we mnie wizja stworzenia serii książek na podstawie nagrań z YouTube zatytułowanych „366 dni z Maryją”. Zachwycona ich niezwykłą treścią, przedstawiłam Autorowi pomysł przekształcenia tych duchowych rozważań w formę literacką. Kiedy zapytał, czy podejmę się tego zadania, bez wahania odpowiedziałam twierdząco – byłam bowiem przekonana, że to wezwanie przyszło wcześniej od samej Maryi. Widziałam Ją w błękitnym płaszczyku i słyszałam Jej głos: „To ciebie wybrałam do tej misji”. Z wdzięcznością przyjęłam to zadanie, prosząc Ją o przewodnictwo i pomoc w realizacji dzieła o ludziach rozkochanych w Jezusie i w Jego Niepokalanej Matce.

            Z biegiem czasu projekt nabierał kształtu, aż w końcu w moich dłoniach znalazł się czwarty, ostatni tom tej niezwykłej serii – Matuleńka. Z rozrzewnieniem przewracam dziś jej karty, odnajdując w nich moje podsumowanie całego przedsięwzięcia zatytułowane przez Wydawnictwo JUT „Dzieło z natchnienia Maryi”. Czuję głębokie wzruszenie i wdzięczność, że mogłam jako osoba świecka uczestniczyć w powstawaniu tak wartościowego, sakralnego dzieła.

            Seria Matuleńka, składająca się z czterech tomów nazwanych symbolicznie porami roku – Wiosna, Lato, Jesień i Zima, niczym koncerty Antonia Vivaldiego – stanowi wyjątkowe dzieło, powstałe pro publico bono, które spotkało się z uznaniem i podziwem czytelników. W mojej ocenie to niemal kompletny zbiór współczesnych legend i opowieści, ukazujących zmagania duchowieństwa, ludzi świeckich, a także Świętych i Błogosławionych – osób nie tylko wielkiego formatu, ale przede wszystkim wielkiego serca.